czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział IV część I

 

Minął niemal tydzień odkąd nasi bohaterowie wyruszyli w piękną krainę, aby odszukać monarchę. Dla czworga śmiałków był to naprawdę denerwujący początek. Blacky i ksiądz praktycznie się do siebie nie odzywali, Panda wiecznie obrzucała Blackyego mięsem a Jaguar odwdzięczał się tym samym. Ksiądz pomimo swojego wieku poprosił aby nie mówić do niego per Pan, bo by się obraził. W końcu nie jest, przytaczając jego słowa, starszym panem.
    Aktualnie znajdowali się niedaleko od Sirenty. Rozbijali właśnie obóz na brzegu jeziora Misiowego. Tafla wody mieniła się pięknie w blasku księżyca, który oświetlał gwieździsty firmament.
- Pięknie się mieni - szepnęła do siebie Panda, wpatrując się w cud natury. - Ciekawe dlaczego...
- Ponoć pod wodą, bardzo głęboko umiejscowione są diamenty. - usłyszała głos kleryka. Był on bardzo spokojny i niemal kojący. Starszy podszedł do niej i położył jej rękę na barku. - To miejsce jest najpiękniejszym miejscem w Saorii. - ksiądz patrzył gdzieś w dal. Jego oczy pod okularami zdawały się być bardzo spokojne i uśmiechnięte. Jakby to miejsce wryło mu się w pamięć.
- Skąd to wiesz? - dziewczyna spojrzała na niego swymi szarymi oczami. Pomimo jej wzroku, kleryk wciąż patrzył na piękno natury.
- Niewiele osób o tym wie. - zmrużył delikatnie oczy. - Ale zimie często małe drobinki diamentów wypływają na górę i łączą się z lodem. Wygląda to nieziemsko, a zarazem fantastycznie...
    Tymczasem przysłuchiwali się mu również Miwa i Blacky, którzy zaciekawieni historią podeszli do obojgu. Kleryk opowiadał o jeziorze z zapałem również przy ognisku, który Blacky rozpalił podczas opowieści. Płomienie szalały delikatnie, ocieplając ich zmarznięte ciała. Na zaostrzone przez jaguara patyki wbili pianki, piekąc je nad ogniem. Poniektóre były już delikatnie zarumienione, powodując ślinotok u głodnych i spragnionych bohaterów. Byli oni bowiem zmęczeni podróżą, a ich żołądki puściutkie.
- Teoretycznie można pobrać wode z jeziora.  - powiedział odprężony Jaguar, wylegiwując się na kłodzie.
- Chcesz żebyśmy sie potruli?! - warknęła przedstawicielka pand. Blacky spojrzał na nią z politowaniem
- Nie, to jezioro, do twojej wiadomości, jest wiecznie czyste. Nawet ja coś wiem, możesz
to sobie wreszcie zakodować w twoim pandzim móżdżku?! - odwarknął różowowłosy, wyciągając pianki z ognia i wkładając jedną do ust.
- Możecie się nie kłócić? - wymamrotała dziewczyna o kolorze futra ecru. - Boli mnie już przez to głowa...
- Wybacz. - pośpiesznie odpowiedzieli. - Może połóż się spać? przejdzie natychmiast - podrzucił pomysł Blacky. Miwa spojrzała na ogniki latające w ognisku i ziewnęła.
- Nie, nie mam ochoty zbytnio spać. Swoją drogą, gdzie potem wyruszamy? Może Ksiądz wyciągnąć mape? - skierowała swoje słowa i oczy ku klerykowi. Ten wyciągnął powoli mape wersji minimalnej z kieszeni, i otworzył ją (mapa na początku efa).
- Teraz będziemy musieli okrążyć jezioro dookoła, a potem możemy skierować się do Cymarii. Tam trzeba będzie przepłynąć rzekę, a potem ruszyć do Misianee.
- Saoryjczycy i Cymaryjczycy chyba lubią Misie, co? - popatrzył na kompanię Blacky. - Ulica Misiowa, Jezioro Misiowe, a teraz jeszcze stolica.
- Masz coś do nich? - popatrzyła na niego Miwa. Mimo wszystko była uśmiechnięta.
- Broń Boże, lubię miśki. Są naprawdę przemiłymi zwierzętami. - ziewnął.
- Misie są lubiane w całej Imeanie. Są raczej uważane za pozytywne zwierzaki i muchy by nie zaatakowały. - wtrącił się do rozmowy ksiądz, zajadając ze smakiem pianki, wcześniej wyciągnąwszy je z ognia.
- Lubie misie, są takie do przytulenia!
- Ja też jestem poniekąd misiem! Pandy przecież są z rodziny niedźwiedziowatych a niedźwiadki to też w pewien sposób misie, prawda? - uśmiechnęła się rozradowana zielonowłosa.
- Nie, ty jesteś żmija. - rzucił mięsem jaguar. Panda wymamrotała coś pod nosem w jego kierunku, jednak nikt się tym nie przejął. Jedynie Miwa przytuliła się do zielonowłosej, częstując się piankami.
    Po jakimś czasie rozmowy bardziej ucichły, a Miwa skierowała się ku małemu laskowi na spacer. Właśnie przechodziła nad brzegiem jeziora, kiedy zobaczyła majaczącą w oddali sylwetkę mężczyzny. Patrzyła na niego krótko, zanim ten zdążył się odwrócić i zaprosić ją do siebie gestem. Dziewczyna pomimo możliwego niebezpieczeństwa ze strony gwałcicieli morderców czy ogólnego światowego paskustwa, podeszła do niego powoli i spojrzała na przybliżającą się postać. Mężczyzna ubrany był w różne odcienie szarości, a samo futro było czysto czarne. Jego białe włosy powiewały delikatnie na wietrze, a były one wyjątkowo długie jak na mężczyznę. Przy uszach parę kosmyków śmiesznie odstawały w górę. Kiedy widać było jego pysk (dla czytelników - pamiętajmy, że to furry. Tu są pyski a nie twarze, chociaż czasami mogę się zapomnieć) Miwa zaobserwowała że na prawym oku ma opaskę z misternym uśmieszkiem. Jego oczy były nienaturalne, bowiem białka były całkowicie czarne, a tęczówka biała. Zamachał ogonem uśmiechając się do niej paskudnie.
- Cóż taka młoda dziewucha robi tutaj o północy? - spojrzał na nią. - Nie powinnaś podchodzić do nieznajomych, wiesz?
Miwa spojrzała na niego. Chwilę nic nie mówiła, jednak słowa wypłynęły jej pośpiesznie z ust.
- Kim jesteś i co tutaj robisz o północy? Tak wiem, że nie powinnam!
Puma, bo takim był z pewnością gatunkiem, spojrzał na nią wręcz rozśmieszony. Miwa zdziwiła się i wpatrywała w nieznajomego. Ten chwile trwał z uśmiechem, który według Miwy całkowicie nie pasował do jego niebezpiecznych rysów. Po chwili odchrząknął i spojrzał na nią pozbawiony owego uśmiechu. Teraz ta mina idealnie do niego pasowała.
- Jestem kimś, kogo nigdy nie chciałabyś spotkać. Chociaż...
- Chociaż?
- Chociaż zapewne się cieszysz, co? - uśmiech. - Nie przeczę, że z pewnością chciałabyś mnie spotkać.
- Jesteś narcyzem. - spojrzała na niego z przymkniętymi oczami.
- Przecież żartowałem. Jestem wspanialszy niż tylko mówię. - dodał szeptem, który Miwa nie dosłyszała. - Nie znasz się na dowcipach.
- Znam się! - odpowiedziała naburmuszona, zakładając ręce na biodra. Białowłosy spojrzał na wodę.
- Dobra, żarty na bok. A tak poważnie, co tu robisz?
- Jestem z przyjaciółmi jednym z uczestników RoyalRoadu i dopiero tutaj dotarliśmy.
Puma chwilę się zastanowiła.
- Wiesz, że Royalroad to nazwa nieprawidłowa?
- Jak to? - Miwa spojrzała na niego zdziwiona po raz enty.
- Po Angielsku to troche niepoprawne. - Miwa usiadła obok niego. - ale to nie ważne. RoyalRoad, powiadasz? To ciekawe, że taka młoda dziewczyna w takim poważnym rajdzie. To jak droga krzyżowa z Warszawy do Londynu.
- Co to Warszawa i Londyn? - spojrzała na niego z otwartymi oczami, jak małe dziecko spragnione informacji.
- Nie ważne. Tak jak z Astrophenii na wyspy Cymaryjskie. Teraz rozumiesz? - patrzył właśnie na nadal mieniącą się tafle wody. Miwa patrzyła w jego oczy, które były spokojne jak oczy kleryka.
- Teraz raczej kojarzę. - skierowała swój wzrok ku miejscu, któremu zaciekawiła się puma. Ziewnęła cicho.
- Jak masz na imię? - zapytał ni stąd ni zowąd.
- Miwa Lawilet. - odpowiedziała mechanicznie, nie żałując tego. Zaufała pumie, która zdawała mu się być pozytywną postacią. - A Ty?
Puma zastanowiła się chwile, wpatrując się w dziewczynę.
- Shinai Sairento. - w głosie Shinaia dało się wyczuć delikatnie Francusko Japoński akcent, który spodobał się Miwie. Bynajmniej nie patrzyła na niego jako mężczyznę, a jako... przyjaciela. Choć to dziwne, bo sama puma była z wyglądu niebezpieczna. Jak to puma.
- Co to za imię? Francuskie?
- Imię raczej japońskie a nazwisko bliżej nieokreślone. Francuskie albo Japońskie. Za to Twoje czysto angielskie.
- Dziękuje. - uśmiechnęła się do niego.
    Chwile patrzyli razem na piękno natury w ciszy. Shinai poczuł się dziwnie, a zarazem delikatnie poruszony. Dziewczyna zdawała mu się być dość miła, jednak tak samo jak ona, tak i on nie patrzył na nią jak na kobietę. Złamał by swoją regułę aby nigdy nie podrywać młodych dziewczyn, a tym bardziej nie zakochiwać się w takowych. I reguły dotrzymał. Robił to z resztą dobrze. Miwa spojrzała na majaczące z daleka światło ogniska i wpadł jej do głowy pewien pomysł.
- Shinai... a może chcesz poznać moich przyjaciół? - uśmiechnęła się do niego.
Shinai zastanowił się krótko. Teoretycznie nie lubił być w towarzystwie, ale mogło by być to ciekawe.
- Z chęcią. - odpowiedział pokrótce i ruszył z Miwą ku obozowi.

- Tobie już totalnie mózg wyparowało, pando?! - warknął na nią Blacky.
- No chyba jednak tobie! - odparowała.
- Chciałabyś!
- A i owszem! Utop się!
- Nie dzięki!
- To Cie sama utopie!
- No chyba odwrotnie!
- Chciałbyś!
- Żebyś wiedziała! Zawrzyj gębę!
- Zaklej twarz!
- Cisza! - krzyknął kleryk, który powoli przestawał znosić kłótnię nastolatków. Odkąd Miwa wyszła na spacer, oboje ciągle się kłócili. Oboje teraz siedzieli cicho.
    Cisza jednak długo nie mogła ustać, ze względu na gadatliwość Pandy.
- O co poszło w sumie?
- Nie pamiętam. - wzruszył ramionami Blacky, parskając wraz z Pandą śmiechem.
- Sztama? - zapytała zielonowłosa.
- Nie.
- Chciałam być miła!
- Ale nie jesteś!
- No to masz problem!
- Sama masz problem!
- Zaraz oboje będziecie mieli problem jak trafi mnie szlag! Bóg widzi wszystko i z pewnością nie jest takim zachowaniem zadowolony! - pouczył ich, patrząc w taflę wody. - od początku tylko kłótnie, jakbyście normalnie nie mogli egzystować w spokoju!
Oboje wymamrotali przeprosiny pod nosem, wpatrując się w wode.
- Ciekawe dlaczego to jezioro nazywa się Misiowe? - zdziwił się Blacky.
- Od imienia przyjaciółki odkrywcy. - Uraczył ich głęboki i jakże męski głos, na sto procent nienależący do księdza Francoisa. Trojga odwróciło się i spojrzało na Miwę wraz z mężczyzną o białych włosach. Blacky wyciągnął broń.
- Spokojnie, nie jestem terrorystą. - spojżał groźnie na Blackyego, który czując coś dziwnego schował broń. Shinai usiadł na kłodzie zmęczony, a obok usiadła Miwa. Dołączyła się i reszta. Chwile trawała cisza.
- A kim ty właściwie jesteś? - podniosła brew Panda. Zadała pytanie, które reszta również chciała zadać.
- Jestem Shinai. - odpowiedziała pokrótce puma. - Sairento Shinai.
- Skąd tu jesteś?
- Mówi się jak się tu znalazłeś - skwitował ją Blacky
- Spadaj!
- Sama spadaj!
- Tak jakoś, nagle. - przekrzyczał ich Shinai. Oboje ucichli.
- Jakiego odkrywcy? Mówiłeś coś o przyjaciółce odkrywcy - spojrzał na niego ksiądz.
- To tajemnica. Dzięki Bogu nie nazwał tego jeziora kisielowym. Było by czerwone albo zielone. Lepsze takie.
- Co racja to racja. Ciekawiej by było jakby nazwali to Jeziorem ZombieKisiela. To by była zacna nazwa. - odpowiedział Blacky.
- Chłopcze, lubisz książki fantasy? - spytał Shinai.
- Lubie, a co?
- To lepiej przestań lubić, bo masz dziwną wyobraźnie...
Blacky zaśmiał się wraz z resztą kompanii.
- Skąd wiesz o tym, że nazwał to od imienia przyjaciółki? - spytał zaciekawiony historią ksiądz.
- Ja wszystko wiem o Imeanie. - wzruszył ramionami, ze szczerą odpowiedzią.
- Skąd? - Panda zapytała z pełnymi ustami. Blacky otwierał usta aby coś powiedzieć, jednak Shinai go ubiegł z odpowiedzią na pytanie.
- Bo wielki mój wiek a mózg pełen faktów i wspomnień. - odpowiedział poetycko.
- Ile masz lat? - zapytała zaciekawiona Miwa.
- Wiele, oj wiele. Przeżyłem tyle, że twój umysł tego nie ogarnie... - pokręcił głową, patrząc w ogień.
- A opowiesz nam o założeniu Imeany! - szybko poprosiła Panda.
- Może lepiej całego świata? - Blacky mruknął.
- Chętnie. - skwitował go Shinai.
Białowłosy chwile pomyślał nad odpowiedzią.
- Dawno temu, kiedy świat na którym aktualnie egzystujemy połączony był z nacją ludzką, pół zwierzęta, ludzie wywołali wojnę. Świat pogrążony był w smutku, a wiele osób straciło swoje życia. - gromada patrzyła na niego z niekrytą ciekawością. - Kapłani z całego świata zgromadzili się w jednym miejscu, aby modlić się do Boga o spokój. W tym czasie ludzie również modlili się żarliwie. Wtedy na ziemie o dziwo wstąpił Bóg, choć jego obrazu już nikt nie pamięta. Wtedy Bóg rozłączył ze sobą obie nację, uspokajając wszystkich. Powstało swego rodzaju lustro, którego każda strona to obie piękne krainy, ziemia i ten piękny świat. Imeanę założyli wierzący, ponieważ to właśnie w jej środku nad rzeką Cherius modlili się kapłani.
    Gdy Shinai zakończył swą historie, wszyscy trwali w ciszy, pragnąć dalszych słów białowłosego.
- Może dlatego masz białe włosy... - wyszeptała Panda.
- Dlaczego? - spojrzał na nią Shinai.
- Masz tyle lat, że to pamiętasz, to i ja bym miała siwe włosy... - Wszyscy padli. Nawet Shinai parsknął śmiechem, choć to do niego wyjątkowo nie pasowało.
- Ty jak sie odezwiesz to już w ogóle wszyscy padają na kolana i proszą o cisze. - pomiędzy duszeniem się ze śmiechu wymamrotał różowowłosy.
Po uspokojeniu się całej gromady, ksiądz skierował słowa do Shinaia.
- Znasz ludzi? - poprawił okulary, które opadły mu z nosa podczas śmiechu.
- Jestem przedstawicielem człowieka. - odpowiedział mu spokojnie. Ksiądz spojrzał na niego zaciekawiony jak dziecko.
- Ale przecież jesteś tacy jak my wszyscy.
- Ponieważ kiedy człowiek przejdzie przez lustro, zmienia się. Lecz jeżeli mieszkańcy Imeany przejdą przez lustro, zostaną takimi jakimi są naprawdę. - odpowiedział mu białowłosy.
- To ciekawe. My też możemy przejść? - zapytała Miwa.
- Ja nie moge wam pozwolić. Tylko określone osoby potrafią.
- Kto? - zapytał Francois.
- Kapłani.
- Jesteś kapłanem? - spojrzał na niego Blacky.
Shinai wstał i spojrzał na księdza.
- Jutro, już jest północ. Dobranoc - i zniknął.

środa, 23 stycznia 2013

Rozdział III



 Różowo włosy jaguar podniósł miecz i wsunął go do pochwy. Był on wyjątkowo wielki i w poniektórych miejscach misternie pozłacany. Rękojeść oplatał piękny smok ze srebra z diamentowymi oczami. Zawiązał czarny szal na szyi i spojrzał w lustro. Jego dwukolorowe oczy patrzyły na ubranie, oceniając czy jest odpowiednie. Jego partnerzy nie mogą czekać, dlatego ruszył ku drzwiom. Zamknął je metalowym kluczem, ruszając do domu jego wuja. Tam zaś miał zostawić owy klucz, w końcu zamierza do domu – prędzej czy później – wrócić.
 Wuj wpuścił go do domu z uśmiechem na twarzy.
- Mój bratanek wyrusza na taką podróż! Masz szanse zmężnieć, Blacky. – Podobieństwo było uderzające. Oboje byli jaguarami, jednak Blacky miał inne kolory oczu, co czyniło go autentykiem w całej rodzinie. Francuz uśmiechnął się do niego, co nie zdarzało się często. Na twarz jaguara rzadko co wstępował uśmiech. A jeżeli już się to działo – był on wymuszony.
- Dawno zmężniałem, wuju.
- A kobiety jeszcze nie masz, to nie oznacza, że zmężniałeś!
- Mam 16 lat.. – spojrzał na niego.
- To nic nie znaczy! – zaśmiał się i przytulił różowego. Ten uśmiechnął się na pożegnanie, wymieniając pare słów z brązowowłosym jaguarem i wyszedł na podwórko. Pachniało skoszoną trawą – jego ulubiony zapach, obok morskiej bryzy. Skierował się do swojego konia, który skierował ku niemu łep. Osiodłał go i na bokach zawiesił dwie torby. Koń pokłusował ku bramie. Bowiem tam mieli się wszyscy spotkać, tam rozpocznie się RoyalRoad.
 Blacky jednak nie do końca był szczęśliwy, że musi wyruszyć w tą podróż. Dlatego, ponieważ była ona następstwem śmierci jego mistrza. To on przed swoją śmiercią poprosił go o to, aby w razie śmierci, pomógł Saorii i odnalazł prawowitego władcę krainy diamentu. Po drodze zauważył, że wiele osób się do niego uśmiecha. Jaguar machał ogonem, niektórym kobietom się kłaniał z samej kultury osobistej. Bycie rycerzem zobowiązywało go do szacunku dla dam, dlatego często to robił.
 Jego koń zarżał głośno, sprowadzając na nich wzroki przechodniów. Wiatr powiał lekko, rozwiewając różowe włosy Blackyego. Brzmi to dziwnie – Blacky ma różowe włosy. Jednak samo przezwisko pochodzi z całkiem innego źródła. Jedno z jego oczu jest koloru węgla, zaś drugie jest pięknie złote. Jaguar skierował się w stronę rynku głównego, gdzie znajdowała się wspaniała fontanna, która przedstawiała kobietę-syrenę.
 Było to spowodowane tym, iż pradawna legenda opowiadała o pięknej syrenie, która swą magią zmieniła się w człowieka. To dzięki niej Saoria słynie z pięknych diamentów i z samej nazwy. Saoria bowiem w starym języku oznaczał właśnie diament. Legenda głosi również o tym, iż sama najwyższa kapłanka znała ową piękną syrenę. Jednak są to spekulacje, wtedy kobieta musiała by mieć ponad pięć tysięcy lat, a ma niemal 36. Choć z wyglądu była o wiele młodsza.
 Blacky rozejrzał się po swoim mieście, próbując zapamiętać wszystkie elementy, nawet te najmniejsze. Pragnął wszystko to zamknąć w swojej pamięci, aby te miejsca zawsze pozostawały z nim, podczas tej niebezpiecznej przygody. Przypomniał słowa swojego wuja, może uda mu się rzeczywiście znaleźć swoją drugą połowę? Zawsze o tym marzył, choć skrywał to w najciemniejszych miejscach swojego serca. Każdy bowiem ma swą drugą połowę, którą Bóg mógł rzucić nawet na drugą stronę świata. Tak właśnie jest w całej Imeanie, połowy serca zostały rzucone w różne miejsca, a przeznaczeniem jest odnalezienie drugiej połowy. O tym właśnie jaguar marzył, o odnalezieniu swojej połowy.
 Kierował się właśnie ulicą Misiastą, która była jedną z najmilszych ulic całej Sirentry, która jest stolicą Saorii, prowadzącą do złotej bramy. Wyciągnął kartkę ze spisem swoimi członkami grupy, patrząc na dane jedną z dziewczyn. Spotkał ją w kościele. Ciekawił ją, tego nie mógł nie przyznać. Zsiadł z konia gdy zobaczył starszego wiekiem tygrysa, który machał do niego. Był to Francois LaCroix, ksiądz który wyrusza z nim w podróż. Podszedł powolnym krokiem do mężczyzny, patrząc na niego nieufnie.
- No, różowiutki, chodź tu i czekamy na laseczki! – w jego oczach, znajdujących się za okularami, coś zaświeciło. Blacky chciał sięgnąć po miecz, jednak powstrzymał się, sądząc, że to jedynie żart.
- Laseczki? – zgromił go wzrokiem.
- No... no idą z nami. No nie mów, że cie nie pociągają dziewczyny! – ksiądz popatrzył na niego.
- A co księdzu do tego, moje prywatne sprawy, co? – wycedził przez zęby.
- No ja wole nie spać obok jak wolisz mężcz... – nie dokończył. Blacky sięgnął po broń.


Miwa podniosła swoją torbę, kierując się do drzwi. Wcześniej pożegnała się ze swoimi rodzicami, którzy czule ją przytulili. Dostała również konia, jej ojciec stwierdził, że jest na tyle dorosła, że może go prowadzić. Gdy znalazła się na podwórzu, przewiesiła torbę przez konia i szybkim ruchem znalazła się na siodle. Wierzchowiec był brązowo czarny, zaś na łbie miał biała łatkę, dokładniej na oku. Było to młode zwierze, więc trochę porywcze. Fenek ruszył ku miejscu spotkania. Uśmiechała się po drodze od ucha do ucha.
 Za niedługo bowiem wyruszy w najpoważniejszą jak dotąd podróż. I zaraz pozna swoją grupę, w której znajduje się różowowłosy jaguar, którego miała ochotę poznać. Koń przyśpieszył, a sama Miwa nie mogła doczekać się spotkania. W oddali widać było bramę. Skierowała się ku niej. W nocy nie mogła zasnąć, dlatego była zmęczona. Jednak była również zdenerwowana. Głównie z tego powodu, że zaraz pozna właśnie te nowe osoby.
 Minęła ulicę Misiastą, wychodząc naprzeciw bramy. Zsiadła z konia i rozpoczęła poszukiwania. Patrzyła po twarzach, nie rozpoznając nikogo. Ruszyła nadal, z nosem w zdjęciach. Wtedy poczuła, że coś stanęło na jej drodze.
- Przepraszam! – pisnęła, gładząc plecy owej postaci.
 Wtem osoba odwróciła się, a Miwa spojrzała w oczy jaguarowi, którego spotkała w kościele, który widniał na kartce ze zdjęciami. Uśmiechnął się do niej
- Nie ma za co. – przymrużył oczy. Były one dla Miwy piękne i dwukolorowe. Złoto i węgiel patrzyły na nią uśmiechnięte. – Ty jesteś...
- Miwa. Miwa Lawilet – cicho dokończyła za niego.
- O widzisz. – zaśmiał się donośnie. Głos rozległ się po placu, a inne grupy spojrzały na niego. – Zapomniał bym, młody a skleroza dokucza. A czasami nie Miwerii?
- Skleroza to Ci zaraz dokuczy! – zielonowłosa panda popatrzyła na jaguara, jakby zazdrosna.
- A to niby dlaczego? – spojrzał na nią, już nie tak optymistycznie jak na Miwę.
- Dzieciaki, nie kłócić się! – siwy mężczyzna huknął do nich, gdy podeszli do siebie z piorunującymi wzrokami.
- Ja nie jestem dzieckiem! – Szarooka spojrzała na niego zdenerwowana.
- Wyznaje jedną zasadę. Poniżej 18 równa się dzieciak. – Ksiądz, jak oceniła Miwa, patrzył na pandę z wyższością. Ta skuliła się lekko i porzuciła temat.
 Miwa patrzyła po całej drużynie marzeń i nie wiedziała co mówić. Zapadła cisza.
- Co do tego imienia... mówcie prędzej Miwa niż Miwerii, proszę... – odwróciła wzrok. Jej niebieskie oczy skierowały się ku leżącemu na ziemi kamieniowi.
- Mów mi Blacky – różowy uśmiechnął się
- No to będzie Miwa! Miwusia! – uśmiechnął się siwy. Wtedy właśnie Blacky zdzielił księdza bokiem miecza w twarz. Leżał na ziemi z dziwnym uśmiechem. Dziewczyna odsunęła się lekko przestraszona.
- A ty się zamknij, księżulku! – z wściekłością na twarzy syknął jaguar.
- A TY chowaj miecz! – krzyknęła na niego zielonowłosa.
- Nic Ci do tego czy go trzymam czy nie! – Skierował się do niej różowy.
- Bardzo mi dużo do tego, więc się zamknij!
- A może ja nie chce?
- Ale ja chcę!
- Ale mnie to nie obchodzi!
 Podczas kłótni ksiądz podniósł się i starł kurz ze swojego płaszcza. Stanął obok Miwy z delikatnym uśmiechem. Jednak nie jest to taki uśmiech, który pedofil posyła dzieciom. Patrzył na nią z sympatią typową dla przyszłej towarzyszki w tej podróży. Fenek wciąż patrzył na kłócących się nastolatków. Zaśmiał się głośno, zwracając na siebie ich uwagę.
- Nie kłóćmy się, tylko ruszajmy! Przypomnę, że czas jest na wagę złota. – Poprawił okulary, które powoli spadały mu z nosa. Jego zielone i mądre oczy wpatrywały się w dwójkę. Nie zgłosili żadnego sprzeciwu, dlatego ksiądz zagwizdał po swego konia. Panda po chwili również wróciła ze swoim.
 Po krótkim czasie i kłótniach, po lewej stronie Miwy jechała panda, zaś po prawej Blacky.
Fenek spojrzał na pandę.
- Jak Ty masz na imię? – Uderzyła prosto z mostu, wpatrując się w zielonowłosą.
- Mów mi Panda – uśmiechnęła się do niej promiennie.
- A mi możecie mówić Księdzu. Na propsie. – Powiedział kleryk jadąc obok Pandy.
- A mi wiadomo, Blacky. A kto się odważy powiedzieć różowy, ten ma sowity wp...
- Dobra, różowiutki, zawrzyj twarz i jedziemy. – Zielonowłosa uśmiechnęła się pod nosem. Miwa ucieszyła się, że Blacky jechał obok niej, bo pewnie znów doszłoby do rękoczynów, jak stało się trzykrotnie na księdzu.
 Tak właśnie rozpoczął się bieg po nowego monarchę, a drużyna marzeń ruszyła na północ, mijając złotą bramę.

wtorek, 15 stycznia 2013

Rozdział II

 Obudzona powiewem wiatru, otworzyła leniwie oczy. Okazało się, że fenek nie zamknął wcześniej okna i w całym pokoju było niemiłosiernie zimno. Pod oknem stała torba, którą wczoraj spakowała z okazji RoyalRoad. Cała "zabawa" miała rozpocząć się już jutro. Dzisiaj zaś grupy zostaną pobłogosławione przez księży, aby droga była im przychylna i zaowocowała zwycięstwem. Wstała szybko, zamykając okno i wyciągnęła parę ubrań z szafy.
 Trudziła się z ubraniem prostej sukienki, trzeba było ją zawiązać na plecach. Założyła baletki i wkroczyła do kuchni. Sięgnęła po sok stojący na stole i wlała do szklanki. Wzięła łyk i skierowała się z ową szklanką do salonu, gdzie usiadła naprzeciw ojca, który popijał szkocką.
- Gotowa? - spojrzał na nią.
 Był ubrany w swoją marynarkę, wyglądającą niemal książęco. Była czarno-złota z elementami bieli. Odznaczenia rycerskie lśniły w świetle słońca, które wzeszło po wielu dniach ciągłej burzy.
- Trema? - spytał ją, kładąc szklankę z drinkiem na stolik.
- Nie, dlaczego? - Tak naprawdę trzęsły jej się ręce, jednak nie było tego po niej widać. Usłyszeli kroki w przedpokoju. W drzwiach pojawiła się Eleanor, patrząc troskliwie na córkę.
- Gotowi? - zapytała.

 Rycerz spojrzał na swoje odbicie w lustrze i odwrócił wzrok. Nienawidził patrzeć na swoje włosy, które miały kolor całkowicie... różowy. Kosmyki które odstawały z tyłu jego głowy były ciemniejsze. Westchnął głośno i poprawił szal, który zdobił jego szyję. Jaguar skierował się do drzwi wolnym krokiem. Otworzył drzwi, a pelerna uniosła się powoli pod wpływem wiatru. Spojrzał na niebo oświetlone słońcem. Po drodze patrzył dookoła siebie. Jak smutna była Saoria, kiedy król zmarł. Teraz ludzie wiedzieli, że RoyalRoad pozwoli odnaleźć tajemniczego księcia, który położy kres bezkrólewiu. Uśmiechnął się do małej dziewczynki, która przebiegła obok niego. Nie lubił dzieci, ale w tym dniu nic mu nie przeszkadzało. Podążał do stajni, w której usłyszał rżenie jego konia. Niedawno został rycerzem, a koń został mu podarowany w prezencie od jego wuja. Wkroczył do małego drewnianego budynku i pogładził konia po grzywie. Był czarny, na oku miał białą łatę. Osiodłał swego ogiera i wspiął się na niego. Od razu ruszył kierując się ku wielkiemu kościołowi zbudowanego w głównej mierze z diamentu. Dlatego właśnie Saoria nazwana była krainą diamentu, złoża pozwalały na handlowanie kamieniami, jak i również ozdabianie zabytków.
 Legenda mówiła, że królestwo zostało założone przez kobietę maga o imieniu Sao, która zaczarowała to piękne miejsce. Nativia - królestwo króla Eryka, było złotym miejscem. Mifea, sąsiadująca z Saorią, prowadzona przez królową Annie była niemal zbudowana z pięknego jadeitu. Królestwo króla Cynamona, zwane Cymarią było... jak można się domyślić, krajem Cynamonu i bursztynu. Różowowłosy zaśmiał się pod nosem, gdy przypomniał sobie spotkanie z Cymaryjczykiem. Królestwo zapadło mu się w pamięć jako niezmiernie pozytywne. Całe królestwo było miejscem, gdzie rzekami płynęło mleko, a liście drzew z lukru. Oczywiście w przenośni. Z daleka widać  było już miejsce gdzie zmierzał, jego droga dobiegała końcowi.
 Wielki kościół malował się pięknie na tle rozświetlonego nieba, a diamenty mieniły się tęczowo, jakoby były opalem. Kiedy znalazł się przy kościele, zsiadł z konia i podał koniuszy, płacąc workiem szekli. Ten uśmiechnął się do niego i skłonił. Rycerz powtórzył gest i wkroczył do budowli.

 Miwa usłyszała kiedy ktoś wkroczył do kościoła. Obróciła delikatnie głowę i ujrzała... różowowłosego chłopaka. Niemal parsknęła śmiechem, jednak powstrzymała się. To kościół, nie wypada. Jednak delikatnie się uśmiechnęła i zwróciła wzrok ku pięknemu ołtarzowi. Był wysadzany diamentem i wyglądał fantastycznie. "Msza zaczęła się 10 minut temu, więc różowy z pewnością będzie uczestnikiem rajdu" pomyślała. Cała uroczystość była wyjątkowa, albowiem w kościele znajdowali się monarchowie wszystkich królestw, jak i para królewska całej krainy - Królowa Fia i Król Matius. Rodzice po drodze powiedzieli, że jej eskapada składa się z czterech osób, włącznie z nią. Jednak dokładniej nie wiedziała. Rodzice jej jedynie zdradzili poprzedniego dnia, że będą z nią rycerz oraz ksiądz. Usłyszała głos, nie było to dziwne, w końcu na mównicy stanęła władczyni Imeany.
- Drodzy zebrani, zgromadziliśmy się tutaj, aby pobłogosławić uczestników RoyalRoad, życzyć im szczęścia i pogody ducha. Aby droga była im przychylna, a konie pełne siły. Niechaj pogoda była dla was doskonała. - Popatrzyła po twarzach z uśmiechem, bynajmniej nie sztucznym.
 Kobieta była piękna, tego nie dało się nie powiedzieć. Była ubrana w piękną białą suknię, wysadzaną wieloma drogimi kamieniami. Jej włosy - śnieżnobiałe, były spięte do góry. Była śnieżnym lisem o czterech długich i pięknych ogonach. Jej optymistyczną i królewską twarz, zdobiły cudowne niebieskie oczy niczym szafir.
- Niechaj wybrańcy losu, zbliżą się do ołtarza. - jej delikatny głos rozniósł się po wielkim pomieszczeniu. Ojciec wraz z matką zdjęli ręce z ramion Miwy. Ruszyła powoli ku ołtarzowi. Odwróciła wzrok i zauważyła, że różowowłosy chłopak również zbliżał się do królowej. Spojrzał na nią, napotykając jej wzrok. Miał jedno oko czarne jak węgiel, a drugie złote. Zarumieniona odwróciła wzrok. Wszyscy stali w rzędzie. Miwa stała na jego środku, zaraz obok niej owy chłopak. Uniósł dumnie swój ogon, który ewidentnie wskazywał na jego rasę. "Jaguar", pomyślała niebieskooka. Kiedy doszedł ostatni z uczestników, królowa stanęła naprzeciw nich. Dosłownie dwa metry od Miwy. Obok niej stali księża, którzy w rękach trzymali złote naczynia.
- Ja, królowa Fia, przekazuje wam moje błogosławieństwo, w imię Ojca i Syna i Ducha świętego...
- Amen. - uczestnicy, monarchia oraz tłum ludzi, odpowiedzieli jakoby jednym głosem. Zza królowej wyłoniła się kobieta. Kapłanka również dzierżyła w dłoniach złote naczynie. Obróciła się i pochyliła swą głowę ku krzyżowi. Następnie podeszła do Miwy, która lekko się zarumieniła. Albowiem do nikogo nie podszedł ksiądz. Wszystkie oczy skierowane były właśnie na nią.
 Kapłanka uśmiechnęła się do niej lekko i skłoniła. Miwa powtórzyła jej gest. Poznała kto to. W szkole ją uczyli, że najwyższą kapłanką w krainie jest Nemesis, czarnowłosa milcząca piękność. Odzywała się jedynie w poważnych sprawach, czyli rzadko. Szkopuł w tym, że w starodawnym języku, chociaż czasami odezwała się w zwykłym, bądź francuskim. Trudno było odgadnąć co mówi, kiedy nie znało się chociażby podstaw. Miwa była jednak obeznana w tym języku. Jej ojciec kazał jej się go uczyć, twierdził, że jest bardzo ważny.
- Moje dziecko. - jej głos brzmiał perliście, pomimo, że był nieużywany. Przemawiała w starym języku. Miwa szybko zrozumiała co słowa znaczyły. - Niechaj Bóg prowadzi Cię przez drogę, abyś w jego miłości uratowała tą piękną krainę. - Podeszła do niej i delikatnie przejechała palcem po zawartości naczynka. Był to biały balsam.
- Ja Cię błogosławię, w imię Ojca i Syna i Ducha świętego. - wykonała znak krzyża z balsamu na czole Miwy. - Amen.
 Dziewczyna pokłoniła się i powtórzyła ostatnie słowo kapłanki. Ta znów uśmiechnęła się do niej. Nie dało się opisać jej wyglądu, jej szata była niebiesko biała, z elementami złota. Była ona jednak prosta. Gdy kapłanka podeszła do królowej, reszta księży zrobiła to samo z resztą. Gdy zakończyli błogosławieństwo, po sali rozległ się głos władczyni.
- Jutro grupy zbiorą się w całość. Spotkanie odbędzie się przy bramie wyjściowej, z tego jakże pięknego miasta. Każdy z uczestników dostanie listę, z kim jest. Dołączone będzie również zdjęcie każdego z bohaterów, abyście mogli się odnaleźć. - uśmiechnęła się. Ostatnia modlitwa. Wraz z Nemesis zwróciły się do sali pobocznej.
 Gdy msza dobiegła końca, Miwa dostała w swoje łapki listę, na której zobaczyła zdjęcia uczestników. A w tym zdjęcie różowowłosego jaguara.

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział I

 Wieść rozeszła się po całej Imeanie w zastraszającym tempie. Oto król Saorii zmarł nad ranem. Cała kraina pogrążona była w żałobie, odwołano śluby, a na drogach były pustki. Wszyscy bowiem modlili się w kościele, za dusze zmarłego monarchy. Żył on 76lat, śmierć przyszła niespodziewanie, w postaci ataku serca. Nikt nie potrafił tego przewidzieć, a nad Saorią pojawiły się czarne chmury. Niebo płakało. Tragedia poruszyła również monarchów innych królestw, oraz samą parę królewską Imeany. Królowa Fia wraz z jej małżonkiem, królem Matiusem, pojawili się niezwłocznie w królestwie diamentu, bo tak właśnie zwano Saorię. Pogrzeb był wielki i przepełniony łzami goryczy, wciąż padał deszcz. Mieszkańcy krainy dawno nie widzieli słońca, deszcz padał i padał. Zjechali się wszyscy: władcy, książęta, rycerze, mieszczanie a nawet chłopi porzucili swe prace na roli i słuchali marszu pogrzebowego. Tak bardzo smutne było to wydarzenie. Saoria niezwłocznie potrzebowała króla bądź królowej, kogoś kto zasiądzie na tronie, lecz znano tylko jedną osobę. Niestety, nie wiadomo było gdzie ta osoba się znajduje. Znano jej imię, jej nazwisko, jej wygląd i herb rodzinny. Dlatego powstał pewien turniej, nazwany Royal Road. Wystartuje w nim 5 grup nieugiętych śmiałków, którzy wyruszą na poszukiwanie księcia, który godnie będzie rządził w Saorii. Przewidywana jest również nagroda, albowiem kto odnajdzie następce tronu okryty będzie wieczną sławą, a imiona śmiałków zostaną wpisane w najważniejsze księgi Imeany. Tak ważne było odnalezienie przyszłego władcy.

- Dziewczyno, czy Ciebie trzeba wyciągać siłą z łoża? - Mężczyzna który wszedł do pokoju twardym krokiem. Miał na imię Ferdynand Lawilet i właśnie budził swoją córkę. Zawsze trudno było ją obudzić, bowiem najbardziej kochała wylegiwać się pod ciepłą kołdrą. Otworzyła przeciągle oczy i mruknęła zbulwersowana. Ojciec znów budził ją z rana.
- Jeszcze 5 m...
- Ani minuty! Wstawaj szybko, ja i Twoja matka mamy Ci coś do przekazania. Natychmiast! wstawaj! - krzyknął i wyszedł z pokoju.
 Ogoniasta wyłoniła się ze swego kokona, jak zwykł nazywać to jej ojciec. Wstała i skierowała się do szafy.
- Szybciej! - Usłyszała z drugiego pokoju
 Wzięła pierwsze lepsze ubrania i szybko przebrała swą białą piżamkę w różowe serduszka. Jej pokój był stosunkowo mały, jedynie łóżko, szafa i biurko do odrabiania prac domowych. Wyszła z pokoju i skierowała się do salonu, okazało się, że ubrała czarne spodnie i ciepły sweter w paski.
- No nareszcie. - Jej ojciec nie lubił czekać aż swoja córka wyjdzie z pokoju. Za to jej matka zaśmiała się z dziewczyny. A raczej z jej włosów, ponieważ stały w każdą stronę świata, a nawet w takie które jeszcze nie zostały poznane. Mimo wszystko powitała ją miłym uśmiechem
- Miwerii, czasami mogłabyś wstawać odrobinę wcześniej. - Nie lubiła kiedy mama zwracała się do niej w ten sposób. Wolała swoje zdrobnienie - Miwa. Ale niestety rodzice nazwali ją Miwerii Lawilet. Miała ona niebieskie oczy i włosy w odcieniach beżu. Jej futerko było odrobinę jaśniejsze od włosów. Tylko gdzie-nie-gdzie miała ciemniejsze umaszczenie, które przypominały serduszka. W niektórych miejscach było one również białe. Dziewczyna była fenkiem o dużym ogonie, który wyróżniał ją z tłumu i niezmiernie jej przeszkadzał. Usiadła naprzeciw matki, w swoim ulubionym fotelu i skierowała wzrok na ojca.
- O co chodzi? - Jej ciepła barwa głosu zabrzmiała głośno.
- Masz szanse dorosnąć, moja panno. - oświadczył mężczyzna.
- Ale mam 16 lat.
- Ale nie chodzi o wiek. Musisz mieć coś po mnie! W końcu córka rycerza musi być samodzielna! - zagrzmiał. Jego donośny głos krzywdził wrażliwe uszy dziewczyny.
- Więc? - ziewnęła przeciągle, zniekształcając nieco głos i sięgnęła po sok który stał na stole, upijając trochę.
- Więc!? Więc zapisałem Cię na Royal Road! - Dziewczyna wypluła sok, który zostawił ślady na białym, skórzanym obiciu kanapy. Nawet obraz oberwał sokiem pomarańczowym.
- Że co zrobiłeś!? - wykrzyknęła, ocierając twarz. - Na Royal Road!? - Nie mogła uwierzyć swoim uszom. Ona i tak ważna wyprawa? Tak niebezpieczna? nie poradzi sobie!
- Masz 16 lat, zmieściłaś się w granicach wieku, więc postanowiliśmy Ci dać przepustkę do szkoły przetrwania, córeczko! - uśmiechnęła się do niej matka.
- Szkoła przetrwania? Ja nie dam rady, nie wkręcicie mnie w to!
- Pomyśleliśmy, że się nie zgodzisz, więc poczekaliśmy aż przyjdzie zgoda - Rycerz wzruszył ramionami i podał jej list. - Oto zgoda. Teraz nie uda Ci się wykręcić.
 Dziewczyna spojrzała w list i czytała szybko tekst. Była tam pieczątka królowej, ojciec miał racje. Nie mogła się wymigać z tego, w co ją wkręcili rodzice.
- Nie mogliście mnie spytać? - Zawiedziona opuściła ręce.
- Nie, bo byś się nie zgodziła. - Eleanor Lawilet spojrzała na nią rozbawiona.
- Bawi was to! A-aaale ja nie mam nawet broni! - schowała twarz w dłoniach.
- Nie musisz! Idą z Tobą dwie osoby które znają się na walkach. - Ojciec napił się swej kawy, która również stała na stoliku z dębowego drewna.
- I idę z samymi facetami! - krzyknęła zażenowana.
- Z rycerzem, księdz...
- No i jeszcze z księdzem, super, to będzie zabawa, że hej!
- Ale co masz do księży? - matka posłała jej karcące spojrzenie.
- N-nic nic... Ja nic nie mówiłam... - zaczęła machać rękami. Zawsze tak robiła gdy była zakłopotana, a szczególnie w momentach gdy powie coś głupiego przy rodzicach, bądź gdy wyczują pewną aluzje.
- No widzisz! biegnij do pokoju i spakuj się. Po jutrze wyruszasz w podróż po całej Imeanie!
- Pocieszające... - rzuciła, wracając do swojego pokoju, aby posłusznie się spakować. Nie wiedziała co ze sobą weźmie, miała wiele rzeczy które będą jej potrzebne. Nie mogła się spakować jutro? Przecież miała jeszcze dużo czasu, zastanowiła by się... Wzięła torbę którą mama podrzuciła jej pod pokój. Była mała, ale z pewnością uda się jej włożyć najważniejsze dla niej rzeczy. Wrzuciła ubrania takie jak spodnie, koszulki, bluzy i bielizna, a potem małą szczotkę do włosów i gumki. Oczywiście do włosów. Stwierdziła, że szczoteczki do mycia zębów na razie nie spakuje, w końcu musiała dbać o swoją higienę, nie wytrzymałaby niemal 2 dni bez umycia zębów. Sięgnęła również po baletki, które zrobione były z lekkiego i miłego materiału, które z łatwością można było wrzucić do torby i nie zajmowała wiele miejsca. Usiadła na podłodze, zastanawiając sie co w tym momencie zrobić. Nie przywiązywała się do ludzi w szkole, więc nie miała z kim się pożegnać. Najgorzej będzie rozstać się ze swoimi rodzicami. Poczołgała się również po małego Misia, który zmieściłby się do kieszeni. Wrzuciła go do torby. Złapała za bandanę w kratkę, która mogła potencjalnie chronić przed wiatrem. W niektórych krainach wiatr wiał z wielką prędkością, wolała więc dmuchać na zimne.
 Oparła się ze zrezygnowaniem o łóżko i spojrzała na torbę. Będzie jej towarzyszyć przez długi czas, nie zdziwiła by się gdyby cała wyprawa trwała by cały rok. Albo dwa. Wypadałoby wziąć też pamiątkę, żeby na nią spojrzeć i przypomnieć sobie o rodzicach. Na jej biurku stało zdjęcie z rodzicielami i samą Miwą, więc wyjęła je z ramki i wsadziła do bocznej kieszonki torby. Przesunęła ją ku ścianie i położyła się na łóżko. O swoich przyszłych wędrownikach wiedziała tylko tyle - rycerz i ksiądz. Będzie jedyną dziewczyną, pewnie będzie obiektem śmiechu dla tego rycerza. "Ciekawe jak wygląda" przebiegło jej przez myśl. Wyobraziła sobie blond włosego lwa, o pięknej grzywie, który ratuje ją z opresji.

  Eleanor spojrzała na swojego męża, jego twarz nie ukazywała żadnych emocji.
- Nie wiem czy to dobry pomysł żeby ją tam wysłać. - skierowała swoje słowa do czarnowłosego rycerza, za którego wyszła dawno temu. Bała się o swoją córkę i nie wiedziała do końca czy postąpili słusznie, wysyłając ją na tak niebezpieczną wyprawę.
- Też się zastanawiam... - spojrzał na nią, tym razem z nieukrywanym smutkiem na twarzy. - I będziemy musieli się z nią rozstać na tak długi czas.. - westchnął przeciągle i przeczesał łapą włosy. Był po 50, ale wyglądał na co najwyżej 40 lat, mimo tego w tej chwili wyglądał jak po 60. Upijał właśnie whisky z lodem. Był wieczór, od rozmowy z ich córką minęło paręnaście godzin. Cieszył się, że nie była ona obrażona na rodziców. Jedynie trochę podbita.
- To jeszcze dziecko... - Brązowowłosa upiła sok pomarańczowy.
- Ma 16 lat. Powinna sobie poradzić, w końcu idą z nią ksiądz i rycerz. Obronią ją... a jak nie to mieczem im wydłubie oczy. - zaśmiał się do żony. Jednak ta nie zareagowała w podobny sposób, więc śmiech natychmiast ucichł. 

próbny post

próbny post.



DACHÓWKA.